▼ • ▼ • ▼

13.08.2011

Żywioły

Dwoje ludzi, piękna para
Miłości węzłem posplatani,
Choć różnią się niesamowicie
Są bardzo w sobie zakochani.

Ona burza w czasie rejsu
Szalona, niepoukładana,
On jak łąka tuż po deszczu
Jak rześkie krople rosy z rana.

Ona jest żwawa, zabawna, wesoła
Całą noc tańczy, cały dzień śpiewa,
On zaś spokojnie po parku chodzi
Z rozwagą, szacunkiem spogląda na drzewa.

Ta, energiczna i wybuchowa
Często się kłóci, ma swoje zdanie,
Ten po cichutku w kąciku siedzi
A jak się odzywa to umiarkowanie.

Co to za miłość się zapytacie
Bo nie pasują do siebie wcale,
Lecz mimo tych różnic, dwóch charakterów
Uzupełniają się doskonale.

Wizja

To moja wizja
Lepszy świat stoi otworem
Interpretacja własna ckliwych historyjek
I możność marzeń spełniania
Jest już tak blisko, na wyciągnięcie ręki
Krok, drugi, zaraz cel widoczny
Ale nie dla mnie
Oszukując siebie i własne serce
Nie potrafiąc przejść przez linię, granicę
Chcę już wrócić, głęboko
Do mojej wyobraźni i lepszego świata
To moja wizja

Walcz

Biegnąc betonowym lasem, patrząc w puste cele więzienne
Raniąc dusze śmiertelne, marmurowy mur przeskoczyć
I uczciwa uczciwość odchodzi w zapomnienie
Gdy narzucą Ci myślenie
Samocierpienie niczym narkotyk
Poczuć siebie, w sobie dotyk
Dotyk cierni i ból i nienawiść
I jeszcze gorycz przegranej walki
Z samym sobą
Mogę się ochronić Tobą
Lecz nie dana mi osłona
Żadna w Tobie już obrona
Idź, precz, znać Cię nie chcę
Odejdź i uciekaj betonowym lasem, prędzej
Prędzej

Świat niczym z bajki

Park lazurowy, czas niczym diament
Deszcz posrebrzany, złoto we włosach
Noc jakby z miedzi, księżyc z platyny
Kwiaty z kryształu pył mają w nosach
Wszystko błyszczące, świeci szlachetnie
Bursztynem mienią się jesienne drzewa
Marzeniem twoim żyć w takim świecie
Jednak nie srebra, nie złota tu trzeba
Świat bez miłości, świat z dolarami
Ze szczęściem ma niewiele wspólnego
Choć za pieniądzem pogoń na co dzień
Nie znam nic bardziej materialnego
Tobie w tym dobrze, nie widzisz nic złego
W tym, że żyjesz po prostu bogato
Lecz ja Ci mówię tym oto wierszem
Straciłeś rodzinę, straciłeś mnie tato

Szaro

Szara szaruga
Za szarym oknem
Szare ulice
I ludzie
Od których szarość bije
Szare słońce w szarym niebie
Szare dni i noce szare
Szare umysły
Szara niewyobraźnia
Szara osłona świata
Szare oczy bez głębi
Szara nieszczerość
Szara szaruga
Szara normalność

Sen

Mówią mi co dzień
Że rano muszę wstać
Każdego dnia nowego
Jak najwięcej z siebie dać
Muszę iść do szkoły
By kiedyś wyjść na ludzi
Znać daty, wzory, metafory
A potem się obudzić

Pamięć

Jam, coś jest tylko człowiek szarawy
Grzesznik nieczysty, lekko utyły
Co nigdy jeszcze miłości nie zaznał
Co zawżdy me lęki swe oczy mrużyły
Teraz ja mówię, powiem do ludu
Ta sytuacja to hańba i trwoga!
Coście zrobili z czerwienią i bielą
Patrioci w niebiosach łzy ronić już mogą

Walczyli tak silnie, do upadłego
Oddali za honor rodzinę i życie
Żołnierzy tak wielu zniewaga dopadła
Jeden drugiemu był ciała okryciem
Tępieni w niewoli, w obozach po cichu
Gdy całym rodzinom odbierano mienie
A oni walczyli, o wieczną Polskę piękną
Choć przyszło zapłacić wysokie cenie

A teraz ludzie przepełnieni wrogością
Wciąż narzekają na Polski Duch Prawa
Polityka hańbi, alkohol ogłupia
I każdy wciąz mówi "to nie moja sprawa"
A oni  to dla nas, czas dawny temu
Krwią podpisali kontrakty z diabłem
Zdobyli orzełka, flagę i godność
Która odfruwa popychana wiatrem

Wiatrem ludności naszego wieku
Co nie szanuje Polski ni trochę
Już nie pamięta wojny, złych czasów
Patrzy przed siebie na nieczystą drogę

Donikąd

Wiesz, mamo
Czasem mam taką ochotę
Spakować wszystkie problemy
Do dużego, szarego pudła
Owiniętego fioletową wstążką
I wysłać Donikąd


Wiesz, mamo
W Nikąd jest naprawdę pięknie
Przed ogromną, złotą bramą
Zostawiasz buty i całe ciało


Wiesz, mamo
To duchowa podróż
Między błękitnymi drzewami
Pod malinowym niebem
Tam chmury z waty
I cukrowe skowronki
Śpiewają symfonie
Kruchym tenorem


Wiesz, mamo
Tam nie ma smutku
Zawiści i wrogości


I wiesz, wiesz co jeszcze?
O, mamo
Czasem mam taką ochotę
Nigdy stamtąd nie wrócić...

Aria Goryczy

Aria goryczy
Rozegrana tuż po przebudzeniu
Uderza do głowy niczym dźwięk budzika
I wzywa
By koniuszkami ust dotknąć filiżanki
Zwilżyć gardło głębokim łykiem
Niedbale zarzucić koszulę
I wyjść
Iść przed siebie niebanalnym rytmem
Kołysząc biodrami
Powabnym wzrokiem doprowadzając mężczyzn do szaleństwa
Trzepocąc wyblakłymi rzęsami
I tak krocząc przez ospałe miasto bez celu
Obserwować zdesperowanych ludzi
Śpieszących się do monotonii życia codziennego
Pełnego spięć, nienawiści i wrogości
To mnie nie dotyczy
Kojąc niecodzienne zmysły
Zanurzając się w otchłań wolności
Beztrosko idąc pewnym krokiem przed siebie
Myśląc szeptem o powrocie
I zapomnieć się nieco
Przemierzać w pamięci drogę wyśnionych pocałunków
Zaciśniętych na nagiej półprawdzie
Odpalić papierosa
Od rozpalonych myśli
By dym głęboko w płuchach przyniósł ukojenie
Lecz ukłucie w sercu
Niczym ciernie
Zaniechało chęć palenia
Ból
Sen
Aria goryczy
Rozegrana tuż po przebudzeniu
Uderza do głowy niczym dźwięk budzika
I wzywa